Jest jeszcze jedna niezmiernie ważna rzecz, o której trzeba napisać będąc w Birmie. O tutejszej religijności. W Birmie, tak jak w Tajlandii, religią dominująca jest buddyzm Therawada. A jednak buddyzm birmański różni się ogromnie od buddyzmu tajskiego (przynajmniej w naszych, nieprofesjonalnych oczach). Choć Watów jest w Tajlandii dużo, to ich liczba ma się nijak do wszystkich stup, świątyń, klasztorów i pomników Buddy, które rozsiane są po całej Birmie. Gdzie człowiek nie spojrzy tam świątynia i nie mówię tu tylko o Baganie, w którym jest ich ponad 3000, a było ponad 10 000. Drugie, co po Tajlandii szokuje, to liczba mnichów i mniszek. W Birmie jest ich mnóstwo i widzi się ich nie tylko rano, gdy wyruszają po swoje datki, ale o każdej porze dnia, a nawet nocy – na motorach, w autobusach, na łodziach, w sklepach, restauracjach, no i oczywiście w świątyniach. Mnisi birmańscy są też dużo bardziej, hmmm, bezpośredni, jeśli chodzi o zbieranie datków. Często stają pod restauracjami, albo wręcz chodzą od człowieka i człowieka i proszą. Niestety zdarzyło nam się kilka razy gdy mali mnisi podchodzili i wprost mówili „money, money” nawet pociągając za rękę. Co więcej w Birmie bardzo widoczne są też mniszki, których istnienia nie zauważa się zazwyczaj w Tajlandii. Mniszki także golą sobie głowy, a swe posiadanie sprowadzają do paru szat (szaty mniszek są różowe, mnichów czerwone); również one proszą więc o datki. Jednak szacunek do kobiet mniszek jest dużo mniejszy niż do mnichów; kobietom wciąż nie wolno tyle ile mężczyznom. W świątyniach tylko mężczyźni mogą dotykać pomników Buddy, czy przyklejać na nie złote liście. Mnisi i mniszki stanowią dużą część populacji Birmy. Jak to więc możliwe, że wszyscy oni mają z czego żyć?
Żeby wyjaśnić to zjawisko warto przywołać tu postać z „Birmańskich Dni” Orwella,urzędnika pracującego dla Anglików U Po Kyina. Ów dosyć odrażający Birmańczyk spędzał dni i noce na knuciu intryg, niszczeniu ludzi, gwałceniu dziewcząt, obżarstwie i innych niecnych uczynkach (swoją drogą chyba trudno o bardziej przerysowaną postać). Jego żona zwracała mu uwagę, iż żyjąc tak dalej odrodzi się jako karaluch. U Po Kyin przekonał ją jednak swoim planem odkupienia win. Otóż postawić miał on odpowiednią ilość pagód i przekazać odpowiednią ilość datków klasztorom. To „nadrobić miało” punkty karmy stracone podczas grzesznego życia. Kto czytał „Birmańskie dni” wie, że z planu nic nie wyszło, po zanim zaczął budować stupy, padł na atak apopleksji. Postać U Po Kyina wraca do mnie za każdym razem, gdy słyszę o kolejnych wynajętych przez Tajów (i także przez nich załapanych) Birmańczykach, którzy w zamian za lepsze życie ukradli lub zabili. Ten dosyć straszny przykład wykorzystywania biednych przez bogatszych może pokazać czemu odkupienie win jest tak ważne akurat tutaj.
Idea zbierania zasług, żeby odrodzić się w lepszym wcieleniu jest wciąż bardzo żywa w Birmie. Stąd też tak popularne są tu instytucje mające zapewnić dodatkowe punkty w wyścigu o reinkarnację: można więc zapłacić za wypuszczenie ptaków, które na tą potrzebę są wcześniej łapane; można zapłacić za nakarmienie ptaków, ziarnem sprzedawanym na ulicy; można dać mnichom pieniądze lub jedzenie; można przynieść ofiarę do świątyni; można przykleić złote liście do pomnika Buddy i wszystko to zapisze się w wielkiej księdze karmy. Zostawiwszy U Po Kyina na boku przyznać trzeba, że wielu Birmańczyków jest po prostu bardzo religijnych – w świątyniach każdej porze dnia jest tłum, dużo osób się modli, dużo medytuje. Z oddalonych regionów Birmy przyjeżdżają do świątyń ciężarówki wiernych ubranych w swoje etniczne stroje. Trudno znaleźć równie popularne miejsca w Birmie, jak świątynie. To oddanie religii jest kolejnym birmańskim paradoksem. Otóż od lat rząd promuje buddyzm jako religię państwową, zachęca więc do jego praktykowania. Nie przeszkadza mu to z drugiej strony aresztować, czy nawet zabijać mnichów, którzy są ważną grupą opozycyjną. Natomiast rządowa polityka popierania buddyzmu, ma niestety skutek w „nie popieraniu” innych religii. Objawia się to w różny sposób. W przypadku religii chrześcijańskich rząd stosuje taktykę cichego podboju: cmentarze są przekształcane w drogi, płyty nagrobne zabierane na budulec, kościoły odgradzane od społeczności lokalnych. W przypadku islamu strategia jest dużo bardziej drastyczna. W ostatnich latach miało miejsce kilka dramatycznych pogromów birmańskich muzułmanów, głównie z plemiona Rohingya. Nie miało znaczenia, że byli to często odwieczni sąsiedzi, ludzie starzy czy dzieci. Policja nie kiwnęła palcem, a rząd nie uznał za zasadne podjąć jakichkolwiek działań zapobiegawczych przyszłym podobnym akcjom. Przyszłość mniejszości religijnych nie wygląda więc w Birmie za różowo.